W ostatnich dniach roku liturgicznego Kościół daje nam pod rozwagę teksty opisujące apokalipsę. Słowo to pochodzi z języka greckiego (apokalypsis) i oznacza zdjęcie zasłony, ujawnienie, odsłonięcie. Co nam chce odsłonić Ewangelia? Z jednej strony pokazuje nam prawdę zewnętrznej apokalipsy, czyli tego co materialnie stanie się ze światem w momencie jego końca. Wydaje się, że to najbardziej rozpala wyobraźnię czytelników tekstów apokaliptycznych. To jesteśmy w stanie sobie jakoś wyobrazić, chociaż czynimy to bardzo nieudolnie. O ile znamy zewnętrzny wygląd świata, o tyle nie możemy sobie przecież wyobrazić jak on się rozpadnie. Nie mamy żadnego w tym względzie doświadczenia. Wydaje się więc, że najistotniejsza treść tych apokaliptycznych opisów dla nas – ludzi wierzących – dotyczy tego co duchowe. To w tej sferze powinno być dla nas coś najbardziej fascynującego. Finałem bowiem wszystkiego nie będzie tragedia, śmierć i katastrofa. Finałem będzie tryumf i zwycięstwo Chrystusa. To On zamknie to wszystko, co dla nas jest ludzką tragedią. Jego przyjście będzie ostatecznym i wiecznym tryumfem.
Za tydzień obchodzić będziemy w Kościele uroczystość Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata. Patrzymy jednak na codzienny świat i nie widzimy często oznak Jego królowania. Co więcej, nie widzimy, aby ludzie chcieli oddawać cześć Temu, którego my nazywamy Królem. Apokalipsa jest właśnie pełnym odsłonięciem tej zasadniczej dla nas prawdy. Jezus – Ten, w którego wierzymy – przyjdzie, aby ostatecznie położyć kres wszystkiemu. Także przyniesie kres naszej wierze, która w czasie jego przyjścia się spełni, domknie i dokona. Jego przyjście w majestacie królewskiej potęgi powinno być naszym marzeniem. Pytajmy więc dzisiaj sami siebie, czy my mamy marzenia związane z naszym Panem? Czy potrafimy jeszcze duchowo marzyć? Czy potrafimy także marzyć o apokalipsie? (mc)