RÓŻANIEC – MODLITWA JEZUSOWA ZACHODU (CZ. I)


Pewnie spotkaliśmy się już z określeniem „Modlitwa Jezusowa”. Pod
tą nazwą kryje się prosta modlitwa, proste słowa: „Jezu Chryste, Synu
Dawida, zmiłuj się nade mną”, które mnisi i mniszki na Wschodzie
(prawosławni) odmawiali po tysiące razy w ciągu dnia i do dzisiaj tak
czynią. Nawet służy im do tego przedmiot zwany „czotki”, wykonany
z nitki wełnianej i bardzo przypominający nasz różaniec (obejmuje on
30 lub 50 lub 100 perełek). Ktoś stojący z boku mógłby powiedzieć, że
powtarzanie ciągle tego samego jest monotonne i nie może być
modlitwą tylko jakąś bezsensowną klepaniną. Jednak przy głębszym
spojrzeniu na to zagadnienie, trzeba stwierdzić, że w modlitwie tego
rodzaju chodzi o skojarzenie jej oddechem serca ludzkiego – jak mnisi
nam sami by powiedzieli – albo o wywołanie swoistej melodii, na
falach której może odbywać się medytacja tajemnic z życia Jezusa i
Maryi. Chociaż nasza modlitwa różańcowa otrzymała nazwę od „Ave
Maria” porównanych do róż (rosarium), to jest ona jednak modlitwą
Jezusową. W formie, jaką znamy ją dzisiaj, przetrwała ona od
średniowiecza (z niewielkimi zmianami lub dodatkami). Rosarium –
jak po raz pierwszy nazwał ją opat kartuzów w Trewirze – było być
może pomyślane jako psałterz dla ludu (150 „Zdrowasiek”).
Powtarzanie znanych na pamięć „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo” i
„Chwała Ojcu” było łatwe i nie wymagało nabywania drogich w
tamtych czasach ksiąg. Nie potrzebne było noszenie psałterza lub
bieganie na modlitwę psalmową do chóru klasztornego czy
katedralnego. Do tej modlitwy mógł rolnik sięgnąć na polu, pielgrzym
w drodze, kobieta przy piecu i chory na łożu boleści. Modlitwa
różańcowa, to „cała wiara w jednej ręce” (Das Rosenkranzgebet – der
ganze Glaube in einer Hand) – jak zatytułował swój list pasterski na
Wielki Post 2003 roku Joachim kard. Meisner – emerytowany
arcybiskup Kolonii. (tp)